Podróż do Olsztyna uzmysłowiła nam, że mury zwiedzanych przez nas zamków widziały i słyszały wiele historii. Zarówno tych prawdziwych, czasem jedynie wzbogacanych przez mieszkańców pobliskich miasteczek dodatkowymi smaczkami, jak i tych całkiem zmyślonych. Dzisiaj chcielibyśmy przedstawić Wam kilka opowieści, których akcja związana jest z zamkiem w Olsztynie.
Historia Kacpra Karlińskiego
Po śmierci Stefana Batorego prawa do polskiego tronu rościli sobie Zygmunt III Waza i austriacki Arcyksiążę Maksymilian Habsburg. W 1587 roku arcyksiążę wkroczył do Polski, kierując się wprost na Kraków.
Król Zygmunt, dzięki informacji o zbliżających się wojskach austriackich zdołał otoczyć się zaufanymi ludźmi. Wydał także rozkaz Kacprowi Karlińskiemu, ówczesnemu staroście olsztyńskiemu, by ten wzmocnił obronę murów zamku. Maksymilian nie zdobył zamku w Krakowie i w połowie grudnia 1587 roku stanął pod murami olsztyńskiej warowni.
Wojsko Maksymiliana przypuściło szturm, lecz zostało skutecznie odparte. Kiedy arcyksiążę coraz bardziej wątpił w powodzenie zdobycia twierdzy, pomagający mu Stanisław Stadnicki napadł na dwór Karlińskiego w Karlinie. Spalił go i złupił oraz porwał ostatniego żyjącego syna burgrabiego. Sześcioletni chłopiec miał stać się kartą przetargową w walce o zamek. Stadnicki zasugerował, by dziecka Karlińskiego użyć jako żywej tarczy.
Karliński widząc swojego ukochanego syna w szeregach wroga, mógł poddać zamek. Miał jednak stwierdzić: Wpierw byłem Polakiem niż ojcem. Syn Kacpra Karlińskiego zginął, podobnie jak wielu żołnierzy walczących pod dowództwem Arcyksięcia Maksymiliana. Oblężenie zostało przerwane, a najeźdźca wycofał się z Olsztyna. Jedna z legend głosi, że w wietrzne wieczory wokół zamku wciąż można usłyszeć płacz dziecka i zobaczyć smutną postać Burgrabiego snującego się pomiędzy ruinami.
Duch wojewody Maćka Borkowica
Opowieść o Maćko Borkowicu zawdzięczamy spisaniu przez Jana Długosza. Kronikarz opierając się na ówczesnej tradycji tworzenia opowieści, pomieszał fakty i prawdę historyczną z elementami ludowych podań.
Borkowic był wojewodą poznańskim za panowania króla Kazimierza Wielkiego. Niestety mimo wysokiej pozycji nadal pozostawał zachłanny. Zamiast walczyć z rozbójnikami, których w tamtych okolicach nie brakowało, dawał im jeszcze schronienie. Później sam został przywódcą złodziei i bandytów. Na nic zdawały się upomnienia króla. Mimo, że wojewoda złożył przysięgę wyrzeczenia się występków, nie zaprzestał swojej działalności.
Kazimierz Wielki mając dość słuchania skarg poddanych, rozkazał pojmać Borkowica i wtrącić do lochów w olsztyńskim zamku. Król zdecydował, że winowajca zostanie ukarany śmiercią głodową. Więzień dostawał codziennie tylko wiązkę siana i czarkę wody. Dla zaspokojenia głodu mógł wyjadać jedynie własne ciało.
Inne źródła głoszą, że Maćko Borkowic został wtrącony do lochu za przewodzenie grupie możnowładców wielkopolskich niezadowolonych z rządów Kazimierza Wielkiego.
Czasami nocą lub w deszczowe, jesienne wieczory, na szczycie okrągłej baszty, która teraz stoi zamknięta, pojawia się sylwetka barczystego mężczyzny. W głębi wieży słychać wtedy brzęczenie łańcuchów i jęki, które ustają dopiero po północy.
Mniejsze legendy
Jak każdy zamek, także i ten olsztyński ma swoją białą damę. Ma ona być duchem panny młodej, która została rozdzielona z ukochanym. Dziewczyna podczas wesela wpadła do zapadni ukrytej za drzwiami komnaty basztowej. Pan młody po stracie oszalał i ślad po nim zaginął. Dziewczyna jednak po dziś dzień snuje się pomiędzy ruinami w białej sukni, jęcząc i wzywając pomocy.
Wielu ludzi wierzy również w ukryty pod kwadratową wieżą skarb. Bogactw mają pilnować kot, kogut i pies. Warunkiem jest podanie zaklęcia. Podobno zna je tylko prawowity spadkobierca. Wtedy też olsztyński zamek zostanie odbudowany.
Zbliżona do powyższej legendy, jest opowieść o czarnym psie, który pilnuje skarbów ukrytych w podziemiach zamku. W czasach gdy warownia była już w ruinie, pewien ubogi chłopiec pasł krowy na pastwiskach rozciągających się u jej podnóża. Kiedy podbiegła do niego grupka złych kolegów i wrzuciła jego czapkę do lochu zamkowego, chłopiec zszedł do podziemi. Miał tam zobaczyć czarnego psa, który przemówił do niego ludzkim głosem i napełnił czapkę kosztownościami.
Gdy chłopak wrócił na powierzchnię, jego koledzy także zapragnęli zostać obdarowani. Jeden z nich rozkazał pozostałym wrzucić swoją czapkę do lochu. Zszedł po nią, jednak nigdy już nie wrócił. Jego duch podobno błąka się w pobliżu lochu.
Istnieje jeszcze kilka innych legend i mitów, które zapewne mają w sobie ziarno prawdy. Jeśli dobrze poszukacie lub poprosicie starszych mieszkańców Olsztyna, usłyszycie opowieść np. o lokalnej wiedźmie. Najlepiej będzie, kiedy odwiedzicie Izbę Twórczą Jana Wewióra i sami zapytacie o podobiznę czarownicy, stojącą na jego podwórku. Jeśli dobrze się przyjrzycie, dostrzeżecie monety w butach wiedźmy. Ale o to musicie już zapytać samego artystę.