Tani lot do drogiego Izraela

Balice ze swoim oszklonym przejściem ponad ulicą, która prowadzi wprost pod drzwi jedynego terminalu, przypomniały mi lotnisko w Atenach. Krakowski port lotniczy jest jednak znacznie mniejszy, co nie znaczy gorszy. Rozmiarem przypomina Modlin, ale to chyba jedyne podobieństwo.

Hala odlotów w Krakowie to podobnie jak w Modlinie długi hol. Na parterze znajdują się wszelkiego rodzaju sklepy – głównie z żywnością i dobrami powiedziałbym ekskluzywnymi. Na piętrze są już głównie poczekalnie i bramki. Jest ich ledwie osiemnaście, dlatego przedostanie się z jednego końca hali na drugi, nie zajmuje więcej niż pięć minut.

Muszę przyznać, że ujęła nas jakość obsługi w Balicach. Nie mogę w pełni stwierdzić, na czym polega różnica, ale Pyrzowice i Modlin wyglądają pod względem obsługi pasażerów znacznie gorzej. Być może powód leży w pracujących tam ludziach. Kraków wydał nam się więc bardziej przyjazny niż Katowice czy Warszawa.

Druga rzecz to osoby, które leciały razem z nami. Pamiętam zachowania niektórych współpasażerów przed oraz w trakcie kursu do Aten. Komentarze i roszczeniowy sposób bycia ludzi idealnie pasowały do stereotypowego obrazu awanturniczego i roszczeniowego Polaka. Natomiast w Krakowie, w poczekalni, a później i w samolocie lecącym na lotnisko Ben Guriona w Tel Awiwie tego rodzaju osób nie widziałem.

Tani lot do Izraela

Kwestię transportu z lotniska do centrum Tel Awiwu próbowaliśmy opracować jeszcze w Polsce. Wiedzieliśmy, że pod terminalem numer trzy znajdziemy stanowisko taksówek, jednak koszt dojazdu z Ben Guriona do hostelu wyniósłby około stu czterdziestu szekli, czyli mniej więcej stu czterdziestu pięciu złotych. My chcieliśmy dotrzeć do miasta albo szerutami – arabskie busiki, które jadą z lotniska za mniej więcej 40 szekli – albo koleją – bodajże siedemnaście szekli za osobę z terminalu trzeciego do głównej stacji w Tel Awiwie. Liczyliśmy, że wieczorem będzie już po szabacie i kolej będzie jeździła normalnie.

Niestety trakcja uległa awarii, a że była sobota – szabat – nikt nie miał czasu jej naprawić. Szeruty do Tel Awiwu też już nie jeździły. Byliśmy nieco przygnębieni koniecznością wydania sporej ilości gotówki na transport, którego chcieliśmy uniknąć.

Błądząc tak wzdłuż ulicy ciągnącej się przed terminalem, zaczepiła nas młoda para z Danii. Podobnie jak my, zagubiona i szukająca transportu do ekonomicznej stolicy Izraela. Zapytali, czy nie chcemy razem poszukać środka lokomocji. Zgodziliśmy się, choć odrobinę niechętnie. Przez moment czuliśmy się za nich odpowiedzialni. Włóczyli się za nami, raczej zdając się na naszą przebojowość. Udawali wyglądanie okazji i dreptali dobre kilka metrów z tyłu.

Wycieczka do Izraela – jak się dostać do Tel Awiwu?

I wtedy, z pomocą obcokrajowcom przyszedł kierowca busika jadącego do Haify. Pan pokierował nas na sam koniec terminalu, gdzie stał samotny autobus. Nie wyglądał na busa, którym zarządzało jedyne państwowe przedsiębiorstwo transportowe Egged. Sprawiał raczej wrażenie lekko wysłużonego dalekobieżnego autokaru, który w Polsce w latach dziewięćdziesiątych kursował z górnikami na wakacje nad morze, albo do Warszawy na protest. Ten autokar czekał cierpliwie na pasażerów. W Izraelu to ponoć popularne, czekać aż autobus się zapełni.

Podeszliśmy do grubszego mężczyzny z plakietką zawieszoną na szyi.

– Excuse me, is this bus going to Tel Aviv? – zapytałem.

Mężczyzna kiwnął głową.

– How much?

Kierowca wzruszył ramionami.

– It’s free.

Zdziwieni zapytaliśmy, gdzie się zatrzymuje, ale nie mając zbyt wielu interesujących alternatyw, wsiedliśmy do środka. Duńczycy widząc nas rozmawiających z kierowcą i podsłuchawszy fragment rozmowy, weszli do autobusu przed nami. Usiedli z przodu. Przez chwilę chcieliśmy do nich dołączyć, ale Ania pociągnęła mnie na tył.

Siedziała tam jakaś rodzina, a przed nią mężczyzna z tatuażem na głowie, w miejscu włosów. Chwilę przysłuchiwaliśmy się rozmowie ojca z wytatuowanym jegomościem. Wreszcie ciekawość wzięła górę i zapytałem, czy wiedzą dlaczego – i czy na pewno – ten autobus jest darmowy.

Mężczyzna z tatuażem, na co dzień mieszkający w Istambule, powiedział, że kolej uległa awarii, a autobus podstawiono w zamian.

Ucieszyła nas wiadomość, że nie musimy wydawać stu czterdziestu szekli na taksówkę, niestety zmartwiła informacja, że nie wysiądziemy na dworcu HaHagana, skąd do naszego hostelu było o rzut beretem. Autobus kończył kurs wcześniej, sporo wcześniej. Dlatego po wyjściu z autobusu miał nas czekać czterokilometrowy nocny spacer po mieście, którego topografii nie znaliśmy. A przynajmniej nie na tyle, żeby swobodnie się tam poruszać.

I tutaj raz jeszcze z pomocą przyszedł nam pan z tatuażem. Nie tylko wskazał właściwą linię, którą mieliśmy dotrzeć w pobliże hostelu. Wsiadł z nami do autobusu i powiedział, gdzie powinniśmy wysiąść. Co zabawniej, jeszcze w autobusie z lotniska tak się zgadało, że ów niemiecka rodzina szukała tego samego hostelu co my.

Wysiedliśmy więc razem niespełna kilometr od celu i przy pomocy aplikacji na telefonie dotarliśmy pod drzwi Abraham Hostelu za 5,9 szekla na osobę.

tel awiw wycieczka
wycieczka izrael